18 marca 2024

1560. - "Klucz do Helheimu"


Klucz do Helheimu
Radosław Lewandowski

Wydanie: I
Data premiery: 16.01.2024r.
Ilość stron: 360
Wymiary: 230 x 160 mm
Okładka: miękka
ISBN 978-83-67942-00-3
Wydawnictwo: H.D.K. Lewandowska
Moja ocena: 4/6

„Czasami ważniejsza jest od celu jest droga”

Lubię opowieści, które zabierają mnie do zamierzchłych czasów, gdyż mogę poczuć atmosferę dawnych wieków, zwłaszcza, gdy chodzi o czasy przedchrześcijańskie. A do tego jeżeli pojawiają się wikingowie, to tym bardziej jestem zaintrygowana, gdyż wiem, że w pewnym momencie pojawią się tajemnice, runy i świat dawnych wierzeń. Na to liczyłam, sięgając po książkę „Klucz do Helheimu”


Początek nie zapowiadał tego, że wciągnie mnie ona swoją opowieścią, gdyż był on mało ekspresyjny. Zostajemy bowiem uczestnikami konferencji zorganizowanej w Sali Kolumnowej znajdującej się w Uniwersytecie Warszawskim. Zanim jednak przejdziemy do sedna spotkania i poznamy jego powód, autor uraczył nas opisem miejsca zdarzenia oraz przybyłą na tę okazję społeczności studenckiej, naukowców i polityków. Takie zgromadzenie szerokiego audytorium wywołał fakt wystąpienia profesora Marka Grassera, wykładowcy Katedry Historii Średniowiecznej, który ma ogłosić swoje rewelacyjne odkrycia w dziedzinie przedchrześcijańskiej kultury skandynawskiej. Twierdzi on, że znalazł wskazówkę dotyczącą miejsca ukrycia Świętego Graala Wikingów i planuje wyprawę na Islandię, by dotrzeć tam z wybranymi ludźmi. Spośród uczestników konferencji ma wyselekcjonować uczestników do tej niezwykłej wyprawy i stworzyć „Drużynę Graala”. Przygotował pięć pytań – zagadek, które wymagają nieszablonowego myślenia i wyciągania wniosków, gdyż tego rodzaju zdolności będą potrzebne podczas ekspedycji islandzkiej.


Zanim jednak poznamy wyłonionych w ten sposób uczestników wyprawy, jesteśmy świadkami zagadkowych wydarzeń mających miejsce w IX wieku, a dokładnie w 900 roku, gdy ostatni strażnik zmiennokształtnego Ulhednara i powiernik świętego braektatu, zwanego przez bogów Naczyniem, spisuje dla potomnych wszystko, czego był świadkiem, jako ostrzeżenie dla ludzkości i ku pamięci o wierze ojców. O tym, co wydarzyło się za jego czasów dowiadujemy się w trakcie poznawania kolejnych rozdziałów, które dzieją się zarówno w przeszłości, jak też współcześnie. Zapiski Manu przenoszą nas do roku 875, gdy zostaje zorganizowana wyprawa zorganizowana przez jarla Sigmunda Olafssona, który razem ze swoją zbrojną drużyną na okręcie o nazwie „Smoczy Ząb” udaje się do Helheimu, jak obiecał swemu zmarłemu synowi Ketilowi. Helheim to królestwo bogini Hel, z którego jeszcze nikt żywy nie wrócił.

Ten wątek pojawia się w powieści co pewien czas, by odsłaniać nam kolejne etapy wyprawy i przygody wikingów. W tym temacie autor uruchomił swoją dosyć bogatą wyobraźnię, gdyż oparł wydarzenia z IX wieku o fantasy, odbiegając od realizmu dotyczącego świata wikingów. Zmiennokształtny jarl, który ma zdolność przemieniania się w krwiożerczą bestię, wybiegające poza realistyczne zdarzenia, niezwykłe spotkania z dziwnymi stworami i motyw szukania magicznego przedmiotu nadają temu wątkowi fantazyjny charakter.

Tymczasem wiele wieków później rusza inna wyprawa, która już na początku spotyka trudności, bo widać, że ktoś wyraźnie nie chce, by doszło do jej realizacji. Do tego wątku dochodzi dopiero po kilkunastu rozdziałach, bo wcześniej poznajemy to, co dzieje się u wikingów i u niektórych uczestników współczesnej wyprawy. Te dwie przestrzenie czasowe pojawiają się naprzemiennie, ale nie następowały po sobie regularnie. Czasami między jednym zdarzeniem a drugim był zbyt duży odstęp, co sprawiło, że musiałam za każdym razem przypomnieć sobie, na czym skończył się przerwany epizod, gdy wkroczyły wydarzenia z zupełnie innej rzeczywistości.

Nie mam zastrzeżeń do stworzonej opowieści, bo ona stopniowo wciąga, wprawdzie nie od razu, ale czyta się ją dosyć szybko. W przypisach pan Lewandowski przybliża też niektóre mity z nordyckich podań, co dla interesujących się tym tematem z pewnością jest wartością dodaną. Autor zaznaczył też, że jego opisy run, które pojawiają się w fabule, to jego licencia poetica, i tak faktycznie jest, bo chociażby runa Ingwaz nazwana tu Inguz (Ing). Do nazwy nie ma zastrzeżeń, bo to zależy z jakiego języka jest ona wzięta. Natomiast bez względu na nazwę, nie oznacza ona domu, dziedzictwa ani tradycji, bo to raczej domena runy Othala – tu jako Othel.


Rzadko sięgam po powieści fantasy chyba że zaintryguje mnie jakiś wątek. W przypadku książki pana Radosława Lewandowskiego tym elementem był motyw wikingów, ale też okładka która przykuwa uwagę. Ich dzieje posłużyły do stworzenia wątku fantasy, jakim charakteryzuje się ten motyw. Dla mnie zbyt dużo było fantastyki, za mało realizmu. Z tego względu bardziej interesował mnie przebieg zdarzeń dziejących się współcześnie, która bardziej przypominała literaturę przygodową połączoną z sensacją.

Jest to zatem lektura dla miłośników tego rodzaju połączeń i podróży w czasie. Jeżeli podejdziemy do tego wygórowanych bez oczekiwań z nadzieją na przeżycie ciekawej historii uruchamiającej naszą wyobraźnię. Zaznaczę na koniec, że ja miałam okazję poznać tę powieść  wersji elektronicznej, ale jest też dostępna wersja tradycyjna, czyli drukowana.

Egzemplarz książki otrzymałam od portalu Sztukater



15 marca 2024

1559. - "Kobieta w słońcu" Tom III


"Kobieta w słońcu"
saga nadmorska
Tom trzeci
Dorota Milli

Wydanie: I
Data wydania: 17.01.2024r.
Ilość stron: 336
Wymiary: 135x205 mm
Okładka: miękka ze skrzydełkami
ISBN: 978-83-67996-21-1
Wydawnictwo: Luna
Moja ocena: 6/6

„na przeszłość nie mamy wpływu 
i zostaje nam tylko ją zaakceptować”

Wiadomym jest, że we wszystkim najlepiej jest zachować równowagę. Nie można tylko dawać tylko lub tylko brać, bo wówczas tracimy kontrolę nad życiem, a niejednokrotnie tak dzieje się u osób pełnych empatii, poświęcających swój czas i swoją uwagę innym. Robią wiele dobrego, gotowi są na działanie na rzecz potrzebujących w każdym momencie, ale często zapominają o sobie. Powiedzenie, że „szewc bez butów chodzi” doskonale pasuje do jednej z bohaterek książki „Kobieta w słońcu”.


Aletta Różańska prowadzi gabinet terapeutyczny wysłuchując kolejnych dramatycznych opowieści swoich pacjentów, udziela się dodatkowo w szpitalu na oddziale psychiatrycznym i ma niewiele czasu dla siebie. Jej dzień jest wypełniony działaniem, ale też odkrywaniem prawdy o swoim mentorze, po którym odziedziczyła nie tylko gabinet, ale też mieszkanie oraz zegarek na łańcuszku, z którym się nie rozstaje nosząc go na szyi. Na tylnej ściance tego pięknego i wyjątkowego wisiorka odkryła dedykację z podpisem,  że jest ona od Anieli. Niestety, nikt nie wie, kim ona była i nikt nie chce o tym rozmawiać, szczególnie mama Aletty, która przyjaźniła się z mentorem Bo, jak nazywany jest zmarły doktor Bogusz Zakrzewski. W rozwikłaniu tej rodzinnej tajemnicy pomaga terapeutce detektyw Sebastian Wysocki, który wykazuje zainteresowanie nie tylko sprawą, ale też swoją klientką. Ona jednak wydaje się tego nie dostrzegać i wciąż unika bliższych z nim kontaktów, poza służbowymi. Jednak świecące coraz częściej letnie słońce ogrzewa aurę coraz bardziej i wnika też w serca bohaterów.


Aletta ma dwie oddane przyjaciółki, Julię i Erykę, które pojawiły się w jej życiu w pierwszym tomie „Kobieta w deszczu” jako klientki, a w efekcie stały się sobie bliższe niż mogły przypuszczać. Ich znajomość rozwinęła się jeszcze bardziej w drugim tomie pt. „Kobieta w burzy”, gdy podejmowane przez nie decyzje wywołały u nich rewolucję w życiu. Teraz muszą na nowo wszystko uporządkować, ale też przekonać Alettę, że w życiu nie liczy się tylko praca, a pewien przystojny detektyw interesuje się nią nie tylko zawodowo.

Nie będę tutaj opowiadać o każdej z nich, bo byłoby tego zbyt dużo. Wspomnę tylko, że Eryka z powodzeniem prowadzi swoją nadmorską kawiarenkę na deptaku, którą nazwała „Ptaszyna”, gdyż pod swoje skrzydła przyjęła pracowników, którzy dzięki pracy u niej znowu mogą latać niesione nurtem życia. Jednak nie do końca Eryka może cieszyć się szczęściem, bo jej mąż Adam nagle uświadomił sobie, że jednak zawalczy o ich związek, ale robi to w sposób niezbyt uczciwy. 

Julia pracuje u Eryki i powoli odzyskuje pewność siebie u boku wspaniałego mężczyzny, jakim jest Wojtek, współpracownik detektywa Wysockiego. Wydaje się, że wyzwoliła się już z toksycznych macek poprzedniego związku, ale wkrótce czeka ją życiowa próba, gdyż pewnego dnia Damian ponownie zaznacza swoją obecność.


„Kobieta w słońcu” stanowi wspaniałe zwieńczenie całej trylogii, w której pobrzmiewa pozytywne i motywujące przesłanie. Słowa, jakie bohaterki kierują do siebie nawzajem, ale też analizując swoją sytuację, mają charakter dopingujący każdego czytającego, by zawsze pamiętali o sobie. Pani Dorota Lilli podkreśla, żeby nigdy nie rezygnować z marzeń, być sobą, czerpać z życia pełnymi garściami, ale przede wszystkim dostrzegać szansę, jakie ono niesie. W życiu trzeba być w pewnym sensie egoistycznym i stawiać granice, które nie pozwolą manipulować nami, umniejszać naszą wartość i podcinać skrzydła. Każdy z nas jest wyjątkowy i zawsze powinniśmy pamiętać o tym, co jest dla nas najlepsze, co daje nam szczęście i nie poddawać się trudnościom. A w tle – piękny Kołobrzeg, morska bryza, szum fal i letni, cudowny czas…


Autorka świetnie sobie wszystko przemyślała układając kolejność tomów w trylogii sagi nadmorskiej, gdyż doskonale dopasowała to, co dzieje się na jej kartach do panującej pogody. Początki historii bohaterek miały miejsce w deszczu, gdy razem z nimi płakało niebo. Potem rozpętała się burza zmiatająca wszystko to, co przeszkadzało im w ich drodze do szczęścia, a teraz nastąpił czas, gdy zza chmur coraz częściej wyłania się słońce. Jeszcze czasami gdzieś tam zagrzmi, popada letni deszczyk, zawieje wiatr od morza, ale one już doskonale wiedzą, że taka aura za chwilę przeminie i znowu będą mogły cieszyć się ciepłymi promieniami ogrzewającymi nie tylko ciało, ale też ludzkie serca. Zarówno one, jak i inne osoby, które pojawiają się w tej powieści pokonały długą drogę, by zrozumieć, co jest dla nich najważniejsze.



Recenzja tomu pierwszego  "Kobieta w deszczu"
Recenzja tomu drugiego "Kobieta w burzy"

Książkę przeczytałam w ramach współpracy z wydawnictwem



13 marca 2024

1558. - "Czarna lila" Tom I "So close"


"So close"
seria: Czarna lilia 
Tom pierwszy
Sylwia Day

Wydanie: I
Data premiery: 14.02.2024
Ilość stron: 432
Wymiary: 135 x 215 mm
Okładka: miękka ze skrzydłami
ISBN: 978-83-8289-787-6
Wydawnictwo: Świat Książki
Moja ocena: 6/6

„Miłość uzdrawia niektórych, dla innych to udręka.”

Znanych celebrytów, bogatych biznesmenów, posiadaczy milionów na kontach, pławiących się w luksusach i mieszkających w pełnych przepychu apartamentach możemy nie raz oglądać na różnego rodzaju galach i czerwonych dywanach. Ubrani w stroje znanych marek, upiększeni kosmetykami drogich producentów prężą się dumnie przed kamerami ukazując uśmiechnięte twarze. Wyobrażamy sobie, że tacy ludzie nie mają większych problemów, gdyż żyją w świecie naznaczonym luksusem, więc niczego im nie brakuje. Czasami wyłaniają się informacje o tym, co skrywają maski pokazywane na zewnątrz, a wówczas dostrzegamy, że bogactwo nie raz mija się ze szczęściem. Książka „So close” zabiera nas w taki świat, pokazując, że pieniądze to nie wszystko. Sięgając po tę powieść, nie spodziewałam się tak emocjonującej historii, jaką zaserwowała mi autorka. Okładka sugeruje żarliwy, erotyczny romans, a tymczasem okazało się, że jest to opowieść z wieloma wątkami, biegnącymi w niespodziewanym kierunku.


Kane Black sześć lat temu stracił żonę Lily i do dziś nie może się z tym pogodzić. Jego ból przybiera formę obsesji, co uwidacznia się w absurdalnych zachowaniach, gdyż wszystko w jego domu poświęcone jest jej pamięci. Ogromny portret Lily wisi w jego prywatnych pokojach, wszędzie widać czarne lilie, w szafach wiszą jej ubrania, a on poświęca swój czas tylko i wyłącznie pracy. Prowadzi życie samotnika, a jeżeli pojawiają się w jego życiu kobiety, to tylko na jedną nocną przygodę. Nie są to przypadkowe piękności, ale takie, które wywołują u niego szczególne zainteresowanie. Zawsze pojawia się taka możliwość, w momencie, gdy kobieta jest podobna do Lily. Jednak po spędzeniu z taką wybranką kilku godzin, on wie, że każda z nich jest zaledwie słabą imitacją oryginału i żadna nie jest w stanie jej dorównać. W jego życiu są na stałe tylko trzy kobiety: matka Aliyah, szwagierka Amy i … Lily. Lily, która uznana była za zmarłą, ale pewnego dnia dostrzegł ją na ulicy, gdy akurat jechał przez ulice Nowego Jorku. Tym razem jest pewny, że to nie sobowtór ukochanej żony, lecz ona, we własnej osobie. Wraz z jej pojawieniem na odżywają uczucia, ale też pojawia się wiele pytań, ale też widać, że nie wszystkim ta sytuacja odpowiada.


Przez fabułę tej fascynującej i niestandardowej historii przeprowadzają nas cztery osoby: Aliyah, Amy, Witte i Lily. Nie ma przedstawionego punktu widzenia Blacka, czego mi trochę brakowało, ale i tak wiemy dosyć dużo o jego spojrzeniu na wszystko, a to dzięki majordomusowi Witte’owi, który z boku całą sytuację. Został niemal prawą ręką swego pracodawcy po jego życiowym dramacie i od sześciu lat stoi wiernie u jego boku.

Od początku autorka wszystko dobrze sobie zaplanowała, także kolejność narracyjną. Zaczyna się ona od Witte’a, który nakreśla nam scenografię i biorących w tej grze aktorów. Przedstawia kto jest kim, jakie łączą ich relacje, sympatie, przyjaźnie, kto się z kim lubi, a kto kogo nienawidzi. W jego bezpośredniej narracji widać, że jemu najbardziej zależy na tym, by Kane był szczęśliwy, więc obserwuje wszystko z dystansem i rozwagą. Z jego relacji wiemy, co dzieje się u Blacka, jakie ma on zamiary, co myśli, gdyż nie poznajemy tego bezpośrednio z perspektywy Kane’a. Wszystko jest przedstawione tak, że wiemy, jakie odczucia ma Black, że jest pod wrażeniem Lily, ale nie do końca jej ufa. Nie potrafi się jej oprzeć, więc prowadzi własne śledztwo, chcąc poznać prawdę.


Matka Kane’a, Aliyah nie może znieść, że jej najstarszy syn poświęca więcej uwagi Lily niż jej. Ona lubi być w centrum uwagi i mieć nad wszystkim kontrolę. Jednak czuje, że coś wymyka się spod jej ręki i jest gotowa zrobić wszystko, by nie dopuścić do przejęcia władzy zarówno w firmie, jak i w życiu. Dla niej bowiem najważniejsze jest poczucie władzy i utrzymanie swoich wpływów w firmie Baharan.

Amy jest żoną jednego z braci Kane’a, Dariusa, przeciwko któremu teściowa nastawia ją negatywnie, czego ona nie zauważa. Amy jest tutaj chyba największą ofiarą, ale na własne życzenie, gdyż zżera ją zazdrość o to, że Kane woli swoją odzyskaną żonę niż ją. To z kolei sprawia, że gubi się w swojej nienawiści do Lily i chęci zdobycia Kane’a. Robi wszystko, by jak najbardziej upodobnić się do Lily. Wie, że urodą ją przypomina i dlatego kiedyś znalazła się w łóżku Kane’a, ale teraz on poświęca uwagę tylko ukochanej żonie, a to dla Amy jest nie do zniesienia.

Lily jest tajemnicza, pewna siebie, elegancka i zmysłowa. Swoją postawą i wizerunkiem wywołuje zazdrość u kobiet i zachwyt u mężczyzn, ale jej serce bije tylko dla jednego mężczyzny, dla Kane’ Blacka. Wyraźnie coś skrywa, prowadzi swoją grę, ale zawsze podkreśla, że najważniejsze dla niej jest szczęście i bezpieczeństwo ukochanego męża.

Fabuła powieści wije się pomiędzy tymi czterema wątkami, w której prym wiodą trzy kobiety mające za sobą traumatyczne zdarzenia. O ile znamy działania Amy i Aliyah, o tyle Lily jest postacią wywołującą wiele pytań. Każda z nich ma swoje miejsce w tej historii i opowiada nam o sobie w narracji pierwszoosobowej, ale narracja Lily różni się od pozostałych. Ona przedstawia nam swoją wersję wydarzeń zdradzając swoje uczucia i myśli, ale jednocześnie wprowadza pewien niepokój, gdyż jej wypowiedzi okryte są mgłą tajemnicy i nie wszystko jest jasne. Poza tym zwraca się nie do nas, tylko słowa kieruje tak, jakby mówiła do Kane’a, co jeszcze bardziej wzbudza ciekawość. Nie są to jedyne osoby występujące w tej powieści, bo w jej trakcie dołączają inne postacie, dzięki którym wszystko staje się jeszcze bardziej intrygujące.

Kto jest kim dowiadujemy się dopiero na końcu, ale to nie oznacza końca tej historii, bo „So Close” jest pierwszym tomem dylogii „Czarna lilia”, a ja już nie mogę doczekać się kontynuacji, po tym, jak to wszystko się zakończyło.

Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl



11 marca 2024

1557. - "Rykowisko"


Rykowisko
Julia Halladin

Wydanie: I
Data premiery: 26.01.2024 r.
Ilość stron: 448
Wymiary: 140x205 mm
Oprawa: miękka
ISBN 978-83-8335-118-6
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Moja ocena: 5/6

„Bo są miejsca, 
których trzeba się bać,
I w których 
nigdy nie można spać.”

Osoby mieszkające w pobliżu rozległych lasów doskonale wiedzą, że podczas jesiennych dni, wraz z zachodem słońca aż po świt można usłyszeć głośne, rozlegające się na dużej przestrzeni dziwne zwierzęce odgłosy odbijające się echem po całej okolicy. To znak, że zaczął się okres godowy jeleni zwany rykowiskiem, który z reguły trwa cztery tygodnie, a groźnie brzmiące ryki zwierząt mogą wywoływać ciarki na plecach, chociaż nie ma ku temu powodów. Natomiast z pewnością można je poczuć czytając książkę „Rykowisko”, która nie ma nic wspólnego z tymi pięknymi zwierzętami, a raczej z odgłosami, jakie słychać czasami, gdy w ciemnym lesie dzieją się tajemnicze rzeczy i usłyszeć głośne krzyki niewiadomego pochodzenia. Echo tych mrożących krew w żyłach zdarzeń są żywe w opowieściach mieszkańców pewnej miejscowości, w której osadzona jest akcja debiutanckiej powieści pani Julii Halladin.


Na miejsce stworzonej powieści obrała górską miejscowość o nazwie Czarna Góra, w której grozę mieszkańców budzi pobliski las zwany Rogatym Lasem i to nie dlatego, że można tam spotkać jelenie, ale raczej zło czające się w głębi drzew. Jeden z przesądów krążących wśród lokalnej społeczności mówi, że po zmroku zamienia się ona w „przytułek samego szatana, a ludzie, którzy zbaczają ze ścieżki, giną bez śladu”, a „świadkami tego, co zaszło, są tylko drzewa.”

Gdyby nie było informacji z tyłu książki o tym, że ta powieść jest debiutem pani Julii Halladin,  nigdy bym się tego nie domyśliła. Ma ona bardzo spójny, barwny i plastyczny styl pisania, obfitujący w ogromny zasób słów wykorzystujący metafory, semantyczne porównania, sugestywnie nakreślone otoczenie stanowiące tło jakiejś sytuacji i budujące nastrój. Nie ma tu zbędnych słów, czy opisów, a każdy z wątków został dobrze przemyślany i doprowadzony logicznie do emocjonującego końca. Świetnie zostały wykorzystane opisy przyrody, które rezonują z tym, co dzieje się na stronach powieści, tworząc odpowiedni klimat, wieszcząc nadchodzące niebezpieczeństwo, dodając wydarzeniom mrocznej aury. To sprawia, że są one dodatkowym walorem tej powieści, a nie tylko wypełniaczem stron. Zostały zaplanowane z rozmysłem i mają swoje uzasadnienie obecności w fabule.


To, co mi się nie za bardzo podobało, to ukazanie naszych słowiańskich wierzeń w sposób negatywny, gdyż rytuały ukazane w trakcie opowieści nie mają z nimi nic wspólnego. Jednak jest możliwe, że mogłyby być w ten sposób wypaczone przez jakieś psychopatyczne umysły, których sposób postępowania prowadzi do chorych nadużyć. Tym samym autorka pokazuje mechanizmy działania sekt, które bazują na ludzkim nieszczęściu skutecznie manipulując drugim człowiekiem. To, co na początku wygląda niewinnie, dając nadzieję na lepsze życie, w efekcie okazuje się piekłem zgotowanym drugiemu człowiekowi.

Druga sprawa, która była dla nieco dezorientująca, to czas opisywanych wydarzeń. Niektóre z nich oznaczone są rokiem w jakim miały miejsce, ale dotyczyły one przeszłości sięgające początków lat 90. XX wieku. Zabrakło mi tego rodzaju zaznaczenia jeżeli chodzi o czas obecny. Nie musiałaby być to konkretna data, ale chociażby informacja, że dany epizod dzieje się współcześnie. Zaczynamy czytać powieść, gdy jest rok 1992 i jesteśmy świadkami morderstwa, ale kolejny rozdział i zdarzenie nie ma tego rodzaju sygnatury, więc nie wiadomo czy opisana sytuacja ma miejsce w przeszłości czy teraźniejszości. Autorka oznaczyła rokiem jedynie te wątki, które zabierają nas do początków lat 90. XX w.


Historię zawartą w „Rykowisku” obserwujemy z dwóch perspektyw: obecnej, dziejącej się w Czarnej Górze dramatów mających związek ze starym internatem i zakonem Sióstr Miłosierdzia oraz zdarzeń z przeszłości nakreślonej ręką pewnej kobiety o imieniu Nawojka. Jej zapiski stopniowo wyjaśniają niektóre sekrety. W ten sposób umiejętnie autorka stopniuje napięcie budując nastrój grozy splatając wszystko zgrabnie w jedną całość. Do tego dochodzi jeszcze zimowa aura, szybko zapadający zmrok, tajemnicze znaki, legendy krążące wokół pobliskiego lasu, dziwne zniknięcia sprzed lat, więc nie brakuje powodów do obaw. Autorka stosuje suspensowe zabiegi, zaskakujące zwroty akcji, zawieszenia wątku, ukrywanie tożsamości niektórych osób, budując tym wrażenie grozy.


To powieść z bardzo dobrym pomysłem na zbudowanie mrocznej atmosfery, dzięki temu fabuła przykuwa uwagę od pierwszych stron. Od razu jesteśmy wrzuceni w sytuację pełną napięcia, które nie ustępuje w na dalszych stronach. Są wprawdzie chwile spokojniejsze, ale tylko po to, by przygotować nas na kolejne zagadkowe epizody. Autorka w zgrabny sposób stworzyła intrygującą fabułę łącząc w niej elementy ludowych wierzeń, kryminalny wątek, działania sekty i problemy osadzone w środowisku nastolatków. Jest to zatem satysfakcjonująca lektura, od której nie jest łatwo się oderwać, dająca ogrom różnorodnych emocji, wywołująca niepokój, szereg pytań i niepewności tego, co się za chwilę może stać. Skutecznie autorka wywołuje poczucie zagrożenia, które jest obecne do samego, końca z niesamowitym zaskakującym finałem.

Książkę przeczytałam w ramach współpracy z wydawnictwem 





08 marca 2024

1556. - "Mulberry Tales" Tom I


The paper Rolls
Seria: Mulberry Tales
Tom pierwszy
Natalia Grzegrzółka

Data premiery: 21 lutego 2024
Ilość stron: 440
Wymiary: 135x215 mm
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
ISBN 978-83-8266-365-5
Wydawnictwo: Jaguar
Moja ocena: 5/6

„jeśli coś dzieje się w naszym życiu to wyłącznie dlatego, że sami do tego doprowadziliśmy.”

Przecudna i jednocześnie tajemnicza jest okładka powieści „Paper dolls”, pierwszej części serii „Mulberry tales”, gdyż patrząc na nią, trudno domyślić się, o czym będzie opowieść. Uwagę zwracają czerwone róże, które są pięknymi kwiatami, bogatymi w gatunki, omamiające zapachem, ale jednocześnie potrafią zranić nieostrożnych. Biorąc do ręki tę powieść i poznając opis na tylnej stronie okładki, zastanawiałam się, dlaczego właśnie te kwiaty zdobią front książki. Ich symbolika nabiera sensu, gdy poznałam całą historię napisaną przez debiutującą młodą pisarkę Natalię Grzegrzółkę.


Charmain Wallace jest życiową porażką swoich rodziców. Ojciec zawsze chciał mieć syna, więc jej straszy o pięć lat brat Timothy był jego ulubieńcem. Natomiast mama myślała, że dzięki niej zatrzyma męża przy sobie, ale to się nie udało, gdyż rodzice i tak się rozwiedli. Nigdy nie była obiektem uwielbienia przez nich, szczególnie matka nie potrafiła obdarzyć ją cieplejszym uczuciem , więc pewnego dnia, by pozbyć się kłopotu znalazła dla swojej córki szkołę która uwolni ją od ciężaru opieki nad dzieckiem. „Mulberry Heights” to szkoła szczególna, położona na odludziu, w środku lasu, otoczona murem i bramą pod napięciem. Kadra nauczycielska surowo traktuje uczniów, a do tego obowiązuje surowy regulamin spisany na kilku kartkach, które Charm otrzymuje przy pierwszym spotkaniu z dyrektorką.


Wkrótce Charm poznaje grono rówieśników, z którymi zaczyna utrzymywać przyjacielskie relacje. Jej uwagę zwraca też starszy od niej chłopak, który ma swoją paczkę przyjaciół i tylko z nimi najczęściej jest wszędzie widywany. Mimo że wszyscy ją przed nim ostrzegają, nawet on sam, to jednak ciekawość jest silniejsza. On również wydaje się nią zainteresowany, ale jego trudny charakter nie pomaga dziewczynie rozeznać się, o co mu tak naprawdę chodzi i co go gryzie. Larue potrafi być agresywny, ale i troskliwy, pełen sprzecznych emocji, pewny siebie i arogancki, ale wkrótce Charm poznaje jego inne oblicze, skrywane pod maską beztroski i buty. Gdy w po pewnym czasie ich relacje wydają się zmierzać w dobrym kierunku, nagle znika jeden z uczniów, a pierwszym podejrzanym staje się Larue. Dziwne jest to, że on nie zamierza się bronić i oczyścić z zarzutów, natomiast Charm nie chce tej sprawy pozostawić bez wyjaśnienia.


Nie spodziewałam się, że ta książka wywoła u mnie tyle emocji i wciągnie w swoją opowieść. Fabuła z początku jest powolna, gdyż wprowadza nas w tę nietypową rzeczywistość, ale im dalej, tym coraz bardziej robi się intrygująca. Wniknęłam w jej nurt płynnie, stopniowo zanurzając się w kolejnych falach tej historii, której wątki biegną w nieprzewidywalnym kierunku i nigdy nie wiadomo, co za chwile się stanie. Do tego dochodzi sprawa kryminalna, a Charm nie jest pewna komu, może ufać.

„The paper Rolls” to bardzo udany debiut młodej pisarski, która zbudowała ciekawe środowisko nastolatków zamkniętych w specyficznej szkole. Przebywanie w tej szkole przypomina raczej odbywanie jakiejś kary, niż edukacji i faktycznie uczniowie są tutaj najczęściej w powodów rodzinnych. Nie wiem, czy jakakolwiek młoda osoba dałaby się umieścić w tego rodzaju placówce, jednak pomysł jest ciekawy i nietypowy, by pokazać problemy z jakimi boryka się młode pokolenie. A tych problemów jest dosyć sporo.

Każdy z nich ma za sobą niezbyt wesołą historię, ale najbardziej dramatyczną dźwiga Larue, który notorycznie jest brutalnie traktowany przez ojczyma. Dopóki nie poznajemy jego wersji zdarzeń i tego co przeżywa, jawi się ona nam jako arogancki, rozchwiany emocjonalnie, o zapędach despotycznych nastolatkiem. Narracja jest głównie ze strony Charm, ale co pewien czas autorka ukazuje nam jego perspektywę, a wówczas zaczynamy rozumieć jego ból i jednocześnie uwidacznia się przyczyna jego destrukcyjnego zachowania.


„The paper Rolls” jest przykładem powieści z gatunku New Adult, ale nie jest ona podobna do żadnej innej, którą miałam okazję do tej pory poznać. W poszczególnych wątkach z jakich składa się na jej fabułę poruszane są trudne problemy nastolatków takie jak agresja, zachowania autodestrukcyjne, uzależnienia, przemoc, rozchwianie emocjonalne próby samobójcze, które oddane zostały w przejmujący i dramatyczny sposób. Poza tym ta historia pokazuje, by nie ufać temu, co mówią o kim ludzie, gdyż ich opinie nie zawsze pokrywają się z prawdą. Autorka umieściła to wszystko w środowisku uczniowskim budując przy tym charakterystyczne postacie, które wzbudzają różnorodne odczucia: od sympatii po złość i konsternację.

Pierwsza część serii „Mulberry Tales” rozbudziła mój apetyt na więcej i pozostawiła mnie z niedosytem, gdyż finał daje do zrozumienia, że nie wszystko jest takie na jakie wygląda, więc z pewnością będę chciała poznać dalsze losy bohaterów.



Książkę przeczytałam w ramach współpracy z wydawnictwem Jaguar





06 marca 2024

1555. - "Ani słowa o rodzinie"


Ani słowa o rodzinie
Alicja Filipowska

Wydanie: I
Data premiery: 26.01.2024r.
Ilość stron: 298
Wymiary: 140x205 mm
Okładka: miękka
978-83-8335-117-9
Wydawca: Zysk i S-ka
Moja ocena: 5/6

„bo w rodzinie o pewnych rzeczach po prostu się nie mówi”

Relacje między dziadkami i wnuczkami są z reguły pełne ciepła, miłości, troski i najczęściej wspominany je z rozrzewnieniem. Tego rodzaju odczuć nie ma bohaterka książki "Ani słowa o rodzinie"


Kaja Wesołowska przez całe swoje dwudziestoletnie życie mieszkała z mamą Anną w Hamburgu. Poza nią i przyjaciółkami nie miała nikogo bliskiego. Dopiero po jej śmierci Kaja postanawia odnaleźć dziadka i babcię, o których dziewczyna wiedziała jedynie, że mieszkają w małej wiosce pod Lublinem o nazwie Kamionka. I właśnie w takim przełomowym momencie ją poznajemy, gdy jedzie do miejsca, o którym wie niewiele. Spodziewa się serdecznego przyjęcia, a przynajmniej odnowienia rodzinnych więzi. Na miejscu jednak wszystko wygląda inaczej, niż sobie wymarzyła. Dziadek Stanisław okazuje się gderliwym, niemiłym w kontakcie samotnikiem, a babcia Basia zmarła kilka lat temu. Nie okazuje wnuczce żadnych cieplejszych uczuć, a wręcz przeciwnie, ma nadzieję, że dziewczyna szybko się znudzi i wyjedzie do większego miasta. Od początku jest zirytowany jej obecnością, chęcią wprowadzenia zmian w jego domu wymagającym remontu, ale też zachowaniem i wyglądem, gdyż Kaja przypomina raczej chłopaka ze swoją podgoloną fryzurą, kolczykami i tatuażami. Do tego wciąż drąży temat sekretów rodzinnych, o których on nie chce mówić, a ona chciałaby wiedzieć. Pytań jest sporo i my też nie od razu o wszystkim się dowiadujemy.


Miałam już do czynienia z prozą pani Alicji Filipowskiej czytając „Nigdy bym”, w którym poruszała życiowe problemy dojrzałych kobiet. Tym razem opowiada nam o młodej dziewczynie, która pragnie poczuć się kochaną i potrzebną przez najbliższych, ale nie jest jej łatwo to osiągnąć. Zawsze chciała mieć większą rodzinę, ale nigdy nie przypuszczała, że gdy to pragnienie się spełni, nie będzie jej lekko.

Autorka zastosowała ciekawy sposób zaprezentowania tej historii z dwóch różnych perspektyw: Kai i dziadka. Kaja zwierza się nam ze swoich rozterek, planów, smutków, rozgoryczenia i tego, co zamierza zrobić ujawniając swoje odczucia i emocje. Punkt widzenia Stanisława poznajemy w nieco odmienny sposób. Niemal każdego dnia zwraca się do swojej ukochanej, zmarłej żony, której zdjęcie trzyma w swoim pokoju. Z jego perspektywy wszystko wygląda mniej surowo, a wizerunek samotnego starszego pana nabiera nieco łagodniejszego wyrazu. Wbrew pozorom, które wokół siebie stworzył, jest troskliwy, wrażliwy, nostalgiczny, ale też uparty. On po prostu nie potrafi inaczej postępować. Jego kwestie są jakby komentarzami do wydarzeń a jego wynurzenia ukazują nam zdarzenia w nieco innym świetle. Okazuje się, że on też musi nauczyć się funkcjonować w nowej rzeczywistości po tym, jak od kilku lat unikał ludzi, nawet sióstr swojej żony, Halinki i Bożenki.


Kaja też nie ma łatwo, gdyż realia polskiej wsi odbiegają od życia w Niemczech, więc trudno jej odnaleźć się w niewielkiej społeczności. Nieco kolorytu dodaje jej życiu mieszkająca obok ciotka Halinka, która jest niczym kolorowy ptak. Niestety, jej energia tłamszona jest przez starszą siostrę Bożenkę, z którą mieszka w dużym domu. Mimo to Kaja czuje się u nich znacznie lepiej, niż u dziadka. Bardzo wzruszającym motywem jest miłość do koni, które Kaja uwielbia i na szczęście tego rodzaju zajęcie udaje się jej wykonywać i to dzięki dziadkowi, więc tym gestem pokazał, że nie jest złym człowiekiem. Tym samym autorka pokazuje, że w każdym człowieku tkwi dobro, ale nie każdy potrafi je okazać.

„Ani słowa o rodzinie” to powieść ze spokojną akcją, bez nagłych zrywów, ale mimo to czyta się ją z ciekawością, gdyż nie brakuje w niej emocji. Pani Filipowska z pietyzmem oddaje nastroje mieszkańców Kamionki, uwydatniając ich dobre i niezbyt chwalebne strony, gdzie obecna jest zaściankowość, hipokryzja, kołtuństwo, zakłamanie, ale też serdeczność, wsparcie i życzliwość. Odmalowała ich barwne osobowości oddając charakter prowincjonalnego środowiska i realia życia na małej wsi, w której pozornie się niewiele dzieje, wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą, bo wieści roznoszą się błyskawicznie, w parku siedzą miejscowe pijaczki, ludzie mają ze sobą różne relacje, lepsze lub gorsze, a w niedzielę wędrują do kościoła z nabożną miną. 

Przede wszystkim to opowieść o skomplikowanych relacjach rodzinnych, sekretach skrywanych od lat, które są przyczyną nienawiści niszczącej więzi. Przez wiele lat pielęgnowane były nieuzasadnione wzajemne pretensje, zakorzenione, niczym chwasty, które trudno wyrwać. To też historia  o realizowaniu swojej pasji, odnajdywaniu swego miejsca na ziemi oraz dostrzeganiu w innych tego, co mają w sobie dobrego i docenianiu drugiego człowieka.

Książkę przeczytałam w ramach współpracy z wydawnictwem




Popularne posty