"Śmierć i belgijska czekolada"
Tom pierwszy
Marta Moeglich
„Zło jest zawsze bliżej, niż się wydaje.”
Nie wszystkie czekoladki są słodkie, o czym boleśnie przekonała się bohaterka książki pod intrygującym tytułem: „Śmierć i belgijska czekolada”. Marta Kuleczka to kobieta z odpowiednio dobranym nazwiskiem, bo po swoich przejściach w przeszłości teraz wciąż wykazuje postawę bojaźliwą, obawia się plotek, pomówień, osądzania, przejmuje się każdym drobiazgiem, zamiast wyciągać wnioski ze swoich doświadczeń, wciąż popełnia te same błędy. Po zamieszaniu, jakie wywołała swoimi medialnymi dokonaniami mieszkając w Polsce, przeprowadza się z mężem Teodorem oraz dwójką dzieci, Helenką i Kosmą do Belgii, by tam zacząć nowe, bardziej spokojne życie.
Leuven – stolica prowincji Brabancja Flamandzka słynie z najstarszego uniwersytetu w krajach Beneluksu – KU Leuven, który przyciąga dziesiątki tysięcy studentów z całego świata. To także miasto czekolady, pełne uroku i wielu możliwości, dlatego wydaje się, że jest idealnym miejscem, by zapomnieć o przeszłości i na realizację planów. Jednak, jak to w życiu bywa – pragnienia i marzenia to jedno, a to, co szykuje los – to drugie.
Marcie nie dane jest prowadzić normalnego życia, gdyż rzeczywistość szybko stawia ją przed wyzwaniami, które zaburzają jej spokój. Zamiast relaksu i normalności, kłopoty ponownie dopadają bohaterkę. Najpierw bowiem niespodziewanie, podczas spaceru w ogrodzie botanicznym, trafia na trupa w sadzawce z żółwiami. Gdy udaje się uratować mu życie, kobieta wraca w poczuciu spełnienia obowiązku do domu, a tu spotyka ją znowu niespodzianka, gdyż widzi pod drzwiami swojego mieszkania kolejnego trupa. Jednak tym razem jest on całkowicie nieżywy i nic się już nie da zrobić.
Tak zaczynają się kolejne perypetie Marty, do której dołącza wkrótce siostra jej męża – Misia oraz sąsiadka Térése - starsza pani z uroczym pieskiem typu jamnik o oryginalnym imieniu Maksimus. Zamiast więc równowagi życiowej, wyciszenia i wytchnienia, pojawia się coraz większy bałagan. Wkrótce jednak, z każdym dniem Marta odkrywa, że choć emigracja miała być ucieczką od chaosu, to właśnie w nim odnajduje odwagę, o jaką nigdy siebie nie podejrzewała.
Książka „Śmierć i belgijska czekolada” jest debiutanckim dziełem pani Marty Moeglich, jeżeli wziąć pod uwagę gatunek literacki. Autorka ma bowiem na swoim koncie dwie publikacje, ale są to poradniki dla młodych mam, więc jako pisarka powieści beletrystycznych robi swoje pierwsze kroki i to od razu bardzo stabilne i pewne. Swoim stylem sprawia, że fabuła wciąga od pierwszych stron i nie wypuszcza aż do ostatniego akapitu. Z pozoru lekka, okraszona humorem historia o polskiej emigrantce w Belgii szybko okazuje się opowieścią, w której akcja przyspiesza coraz bardziej i trudno przewidzieć, jak dalej się to wszystko potoczy. Jest intrygująco zarówno emocjonalnie, jak i fabularnie. Autorka zręcznie połączyła elementy kryminału z refleksją obyczajową, a wszystko to w estetyce cozy crime, czyli tzw. „kryminału kocykowego”. Fabuła spełnia wszelkie warunki, by można było ją zaliczyć do tego podgatunku literatury kryminalnej, w którym nie odczuwamy brutalności, czy mrocznej atmosfery, lecz obecny jest humor i lekkość, pomimo, że momentami nie jest bohaterom do śmiechu.
Pani Moeglich zręcznie balansuje między kryminalną intrygą a obyczajową refleksją, oferując nam chwilę wytchnienia i porcję literackiej czekolady – raz gorzkiej, raz słodkiej, ale zawsze z charakterem. Zastosowała też ciekawy sposób opowiadania nam o tym wszystkim. Narracja jest trzecioosobowa, a wydarzenia ujęte w rozdziałach oznaczone zostały dniami tygodnia. Dodatkowym, jakby podsumowującym elementem są maile, które Marta sukcesywnie pisze do pewnej kobiety relacjonując jej, co się wydarzyło w ciągu dnia. Kim jest owa kobieta, wyłania się to w trakcie dalszej historii, więc stanowi to dodatkowy element będący z początku elementem zaskakującym i nieco dezorientującym, bo pojawia się bez wcześniejszego wprowadzenia.
„Śmierć i belgijska czekolada” jest jak filiżanka aksamitnej, apetycznie pachnącej czekolady, w której wciąż odkrywamy nowe nutki smakowe, w tym także te nieco gorzkie. To ten rodzaj książki, który chce się zabrać pod koc, w towarzystwie kubka gorącego kakao i nadziei, że rozwiązywanie zagadki może być równie kojące, co rozmowa z przyjaciółką. Pani Moeglich w subtelny sposób pokazuje zarówno uroki życia na obczyźnie, jak i trudności wynikające z adaptacji, poczucia wyobcowania, a także tęsknoty za tym, co znane. Ta warstwa społeczna dodaje powieści głębi, sprawiając, że to nie tylko cozy crime, ale także opowieść o odnajdywaniu się w obcej tradycji, obyczajów, spojrzeniu na życie i siebie. Uzupełnieniem tła są uroki autentycznych miejsc, w jakich dzieje się akcja i zestawienie realiów mentalności belgijskiej z polskim postrzeganiem rzeczywistości.
Epilog subtelnie sugeruje, że to nie jest koniec perypetii Marty i jej rodziny, mimo że sprawca jej problemów został odkryty. Ostatnie zdania wyraźnie sugerują kontynuację tej historii, w której z pewnością nie dane będzie bohaterom prowadzić spokojnego życia i delektowanie się smakiem belgijskiej czekolady bez gorzkiego smaku.
Książkę przeczytałam w ramach współpracy
z kobiecym klubem książki ONA CZYTA
oraz wydawnictwem
Data premiery: 23.07.2025r.
Ilość stron: 320
Wymiary: 135x205 mm
Okładka: miękka ze skrzydełkami
ISBN 978-83-8402-418-8
Wydawnictwo: Filia
Moja ocena: 5/6
Ten gorzki smak musi wszędzie się pojawić. Samo życie.
OdpowiedzUsuńJuż po samym tytule jestem zachęcona.
OdpowiedzUsuńGdzieś mi mignął nabór recenzentki do tej książki i chyba się zgłoszę.
OdpowiedzUsuń