[83/24] 1598. - Sprawa lorda Rosewortha


"Sprawa Lorda Rosewortha"
Małgorzata Starosta

„Kiedy wchodzisz do gniazda os, musisz mieć grubą skórę i zastrzyk z epinefryny przy sobie na wszelki wypadek.”
W swojej najnowszej powieści kryminalnej pt: „Sprawa lorda Rosewortha” pani Małgorzata Starosta postawiła na rozum, umiejętność dedukcji, łączenia kropek, a nie tylko opierania się na technologicznych możliwościach, jakie są dostępne obecnie. I mimo takich możliwości, nadal nie wszystko można rozwiązać.

Powieść zabiera nas do 1959 roku, do Anglii, a konkretnie najpierw do Londynu, gdzie Jonathan Harper ma swoje mieszkanie i biuro agencji detektywistycznej, które prowadzi razem ze swoim przyjacielem Samuelem Archerem, natomiast nad całością czuwa asystentka panna Hardcastle.

Tego dnia, gdy go poznajemy nie czuje się najlepiej i w takim momencie do jego gabinetu przychodzi znajoma z dawnych lat Ruth Roseworth, córka znanego i… nieżywego od kilku dni Thadeusa Rosewortha. Aż dziwne, że Harper nie słyszał o tej tragedii podczas gdy huczy o tym całe miasto. Sprawę prowadzi Scotland Yard, w którym komisarzem jest ojciec Jonathana – Jack Harper. Ojciec i syn nie mają ze sobą dobrych relacji. Łączy ich jedynie sfera zawodowa i starają się sobie nie wchodzić w drogę.

Jonathan zgadza się zadośćuczynić prośbie swojej dawnej przyjaciółce i udaje się do posiadłości Roseworthów w Mundesley-On-Sea w hrabstwie Norfolk. Tam spotyka niezłą galerię osób o wyraźnych charakterach, z których każdy miałby powód usunąć lorda z grona żywych. No, może poza ciotką Agathą, która jako jedyna z tego towarzystwa przypadła mi do serca swoimi celnymi spostrzeżeniami i ripostami. Na miejscu zostaje odczytany testament, który wzbudza poruszenie, a całkowitym zaskoczeniem jest króciutki list od lorda do Jonathana. Jest to tym bardziej dziwne, że panowie się nie znali, ale w wyniku jednego zdania na kartce papieru wraca do detektywa przeszłość…

Książka jest anonsowana jako brawurowa powieść, która czerpie z „najlepszych brytyjskich wzorców gatunkowych” łącząc się z wątkami o charakterze czarnego kryminału. Nie do końca się z tym zgadzam, gdyż tego drugiego elementu w ogóle nie spostrzegłam, ani go nie poczułam. Natomiast wzorce gatunkowe, jak najbardziej, gdyż głownie przychodziła mi na myśl Agatha Christie, której lekki powiew można dostrzec, głównie w formie fabuły i osobach. Wprawdzie Jonathan Harper nie przypomina z wyglądu najsłynniejszego detektywa, jakiego stworzyła pisarka, czyli Herkulesa Poirota, ale nie mogłam pozbyć się porównywania. Poirot miał charyzmatyczną asystentkę i swego sceptycznego przeciwnika. Podobnie jest u Jonathana, który wspomaga się panną Hardcastle oraz musi współpracować z ze swoim przeciwnikiem pracującym w policji, czyli z Jackiem Harperem. Ma też swoją dziwną przypadłość: zbyt często słabnie i mdleje. Także dłuższe wprowadzenie do sprawy i sposób prowadzenia śledztwa też posiada pewne wspólne cechy z kryminałami Agatha Christie, łącznie z przedstawieniem finałowym, w którym główny bohater prezentuje swoje wyniki dochodzenia.

Z początku jest trochę nudnawo, niewiele się dzieje, więc nie od razu wniknęłam w tę historię. Być może dlatego, że zanim możemy w końcu być świadkami prowadzenia śledztwa przez policjantów i detektywa, najpierw dowiadujemy się, dlaczego Jonathan zamknął się w swoim mieszkaniu i nie kontaktował się ze światem zewnętrznym przez jakiś czas, a także poznajemy tło wydarzeń, charakter rodziny zamordowanego lorda, problemy poszczególnych członków rodu Roseworthów, więc śledztwo schodzi na dalszy plan. Dopiero gdy w pewnym momencie pojawiają się sekrety, wychodzą na jaw rodzinne tajemnice, zaczyna być bardziej ciekawie i wciągająco. Rozwiązanie zagadki mnie nie usatysfakcjonowało, a nawet byłam nim lekko rozczarowana, gdyż dosyć szybko domyśliłam się kto jest winny.

„Sprawa lorda Rosewortha” to kryminał retro osadzony w końcówce lat 50. XX wieku i może wydawać się dziwne, że użyte jest to określenie gatunku wobec tego czasu, gdyż z reguły powieści retro kojarzą nam się z czasami przedwojennymi i wcześniejszymi. Jednak można poczuć archaiczny klimat tamtych lat poprzez metody śledcze mocno odbiegające od współczesnych, ale też środowisko i otoczenie, w jakim toczą się wydarzenia. Fabuła oparta została na klasycznym układzie kryminalnej historii, w której nie ma krwawych scen ani nagłych zwrotów akcji. Jest natomiast sukcesywne odkrywanie prawdy i obraz angielskiej arystokracji sprzed ponad 60 lat. Autorka skutecznie wodzi nas poprzez meandry ludzkiej natury i umysłu, pokazując, że o własnej rodzinie, zwłaszcza o tej najbliższej, czasami wiemy najmniej.


Wydanie: I
Data premiery: 10.04.2024r.
Ilość stron: 288
Wymiary: 205x145 mm
Okładka: miękka
ISBN: 978-83-68113-16-7
Wydawnictwo: Labreto
Moja ocena:5/6


Egzemplarz książki otrzymałam od portalu Sztukater

Komentarze

  1. To chyba jedyne kryminały - retro, które toleruję ;-) . Pozdrawiam Mirko .

    OdpowiedzUsuń
  2. Na pewno przeczytam tę powieść, gdyż bardzo cenię sobie książki Gosi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dawno nie czytałam kryminału retro, a bardzo chcę do niego wrócić, więc na pewno sięgnę po ten tytuł.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kryminał to nie do końca moje klimaty, ale takiego retro jeszcze nie czytałam. Jestem bardzo ciekawa 🙂

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Jeśli któryś z komentarzy nie jest widoczny, proszę o cierpliwość. System blogowy czasami wymaga akceptacji komentarzy, mimo że nie jest to konieczne.

Każda recenzja to moje subiektywne odczucia! Wasze mogą być zupełnie inne i zawsze jestem ciekawa Waszych opinii.

Bardzo dziękuję za każdą wizytę i komentarz. Komentarze bardzo mnie cieszą.

Wpisy o charakterze spamu oraz z reklamami firm lub produktów będą usuwane.